Od ilu lat można mieć Skype? Właśnie zakładam Skype'a i wpisałam nawet 1993 rok, a nie chce mi założyć konta. To jaki ja muszę wpisać rok, żeby mieć to konto? To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać Zobacz 10 odpowiedzi na pytanie: W wieku ilu lat 1 związek ? Systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z tej strony internetowej (web scraping), jak również eksploracja tekstu i danych (TDM) (w tym pobieranie i eksploracyjna analiza danych, indeksowanie stron internetowych, korzystanie z treści lub przeszukiwanie z pobieraniem baz danych), czy to przez roboty, web crawlers Millerowie - opis filmu. David Burke (Jason Sudeikis) jest pomniejszej klasy dealerem marihuany. Jego klientami są kucharze, matki, ale nie dzieci – ma przecież skrupuły. Co więc mogło pójść źle? Wiele rzeczy. Woląc z oczywistych powodów trzymać się w cieniu, na własnej skórze odczuwa, że żaden dobry uczynek nie uchodzi Od ilu lat można chodzić na siłownie.? 2012-02-29 13:34:24 Od ilu lat moge iść na siłownie 2013-03-07 15:33:36 Od Ilu lat można chodzić na siłownie ? 2015-12-02 18:08:02 Umowa o dzieło – od ilu lat dziecko ma zdolność do czynności prawnych? Czy aktywny na YouTubie lub TikToku nastolatek ma prawo samodzielnie zawierać umowy na współprace marketingowe? To zależy od jego wieku, bo inne zasady obowiązują dzieci do 13. roku życia, a inne nastolatków w wieku od 13 do 18 lat. Od ilu lat moge miec konto na OLX i sprzedawać? To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać. 1 ocena Najlepsza odp: 100%. 0. 0. Zobacz 5 odpowiedzi na pytanie: Od ilu lat moge miec konto na OLX i sprzedawać? r1E5A4h. Hej Zwierz jest w ciężkiej sytu­acji. Był w kinie na filmie, który miejs­ca­mi go rozbaw­ił a jed­nocześnie zupełnie mu się nie podobał. Taka sytu­ac­ja nie zdarza się częs­to ale zwierz prag­nąc zachować się jak szcz­ery (bo prze­cież jak wszyscy wiemy nieo­biek­ty­wny) recen­zent będzie musi napisać tekst, który właś­ci­wie nie staw­ia zarzutów samemu fil­mowi co współczes­ne­mu Hol­ly­wood. Bo Millerowie nie są odpowiedzial­ni za wszys­tkie swo­je wady – są po pros­tu dzieck­iem pewnego tren­du we współczes­nej kine­matografii, na którą jeden film nic nie może poradz­ić. Kto by pomyślał, że do takich reflek­sji pobudzi zwierza kome­dia na którą wcale się do kina nie wybier­ał. Na „Millerów” zwierz dostał bile­ty od dys­try­b­u­to­ra i może dobrze się stało. Dzię­ki temu ma bowiem powód by pochylić się nad swoi­mi prob­le­ma­mi z współczes­ną amerykańską komedią. A są to prob­le­my z pro­dukcji na pro­dukcję co raz więk­sze – zwierz określa je na włas­ny użytek „syn­dromem Kac Vegas”. Zwierz ma bard­zo mieszane uczu­cia — z jed­nej strony pro­dukc­ja jest miejs­ca­mi bard­zo zabaw­na i sym­pa­ty­cz­na by potem upaść tak nisko, że zwierz ma ochotę wyjść tyłem z kina. Zaczni­jmy jed­nak od tego co najprost­sze czyli uwag o tym co się podobało. Millerowie od samego początku nie uda­ją, że są czymś innym niż dość absurdal­ną komedią ze sporą iloś­cią przek­leństw oraz ska­to­log­icznego i miejs­ca­mi niezwyk­le żenu­jącego humoru. Głównym bohaterem jest lokalny dil­er narko­tyków, który musi przewieść mar­i­huanę przez granicę Meksykańsko –Amerykańską. Ponieważ samot­ny facet ma więk­sze szanse zostać przeszukanym na prze­jś­ciu granicznym niż rados­na rodz­i­na w samo­chodzie kempin­gowym, nasz bohater rekru­tu­je swoich sąsi­adów (uroczego niewin­nego chłopa­ka i sąsi­ad­kę strip­tiz­erkę) zbiera z uli­cy bez­dom­ną dziew­czynę i po chwili wszyscy już uda­ją zgod­ną amerykańską rodz­inę w drodze na wakac­je. Pomysł brz­mi kre­tyńsko ale nie jest pozbaw­iony potenc­jału. Nasi bohaterowie nie są co praw­da najsym­pa­ty­czniejszą zbieran­iną ale bard­zo szy­bko zaczy­na­ją wczuwać się w role. Kon­trast między rodz­iną, którą gra­ją a ich prawdzi­wy­mi charak­tera­mi i wza­jem­ny­mi relac­ja­mi jest znakomi­ty. W filmie jest też sporo zupełnie zabawnych sytu­acji związanych z fak­tem, że cała ban­da nieu­daczników nie ma żad­nego doświad­czenia w prze­my­ca­niu narko­tyków a na dodatek po drodze piętrzą się trud­noś­ci. Miejs­ca­mi jest więc aut­en­ty­cznie zabawnie (sce­na w której bohater opisu­je u fryz­jera jakiej chce fryzury jest wręcz fan­tasty­cz­na), a sce­nar­iusz jest na tyle sprawnie napisany, że nie ma strasznych przesto­jów i jest tylko jed­na kosz­marnie wzrusza­ją­ca mowa, tłu­maczą­ca jakie jest przesłanie tego filmu. Naj­gorsze jest to, że w filmie jest sporo naprawdę zabawnych scen i wątków, które zosta­ją naty­ch­mi­ast skon­trowane najniższym możli­wym rodza­jem dow­cipu, który w więk­szoś­ci przy­pad­ków jest zupełnie zbędny. Więcej nie jest to nawet źle zagrana kome­dia – sporo w niej dobrych ról – wyróż­nia się zwłaszcza Jason Sudeikis jako główny bohater, który doskonale i nien­achal­nie bal­an­su­je pomiędzy zad­owolonym ze swo­jego życia dil­erem narko­tykowym a facetem które­mu zabawa w rodz­inę całkiem się podo­ba, Jen­nifer Anis­ton zwierz nie cier­pi (aut­en­ty­cznie to jed­na z tych aktorek, do których zwierz czu­je głęboką choć zapewne zupełnie irracjon­al­ną niechęć) ale trze­ba przyz­nać, że jej też wyszły dobrze sce­ny w których strip­tiz­er­ka zamienia się w kurę domową z przed­mieść. Zwier­zowi najbardziej spodobał się jed­nak jak zostały napisane „dzieci Millerów”. Teo­re­ty­cznie mamy tu prosty schemat – bun­tu­ją­ca się dziew­czy­na, która chce tylko uwa­gi rodz­iców (Emma Roberts) i przesym­pa­ty­czny niewin­ny chłopak (Will Poul­ter), którego mat­ka wyszła na drin­ka z przy­ja­cielem jak­iś tydzień wcześniej i jeszcze nie wró­ciła. Zwierz dawno nie widzi­ał w filmie sym­pa­ty­cznych nas­to­latków, które szy­bko łapią więź ze swoi­mi nie do koń­ca odpowiedzial­ny­mi opieku­na­mi – nawet jeśli to klisza to ład­nie roze­grana i w sum­ie z dużą sym­pa­tią do młodych ludzi, którzy mimo że sto­ją na pograniczu dorosłoś­ci nadal chcą jeszcze jakiejś opie­ki czy zain­tere­sowa­nia. Ale to nie wszys­tko – w filmie zdarza­ją się nawet sce­ny, których obec­ność na ekranie mimo, że nie ma sen­su (strip­tiz Anis­ton ewident­nie wrzu­cony do fabuły wyłącznie po to by brukow­ce miały o czym pisać) da się oglą­dać – głównie dlat­ego, że reżyser pozwala aktorom przeła­mać czwartą ścianę (tzn. spo­jrzeć pros­to w kamerę) dając nam znak, że wszyscy doskonale zda­ją sobie sprawę, dlaczego dana sce­na znalazła się w filmie. Przyglą­da­jąc się roli nieobliczal­nego nieco dzi­wnego bossa narko­tykowego zwierz miał wraże­nie, że to postać wzię­ta pros­to z Kac Vegas (nawet gra ją aktor z tej serii). Tak więc film ma potenc­jał by stać się jed­ną z tych schematy­cznych, sym­pa­ty­cznych komedii, które oglą­da się od cza­su do cza­su dla poprawy humoru. Prob­lem pole­ga jed­nak na tym, że co chwila film robi się dość niespodziewanie bard­zo wul­gar­ny. Zarówno w warst­wie języ­ka jak i poruszanych kwestii schodzi do najniższych możli­wych poziomów i robi to nieco z zaskoczenia. To znaczy sce­ny, które zaczy­na­ją się zupełnie nor­mal­nie nagle skrę­ca­ją w kierunku dow­cipów, które nawet jeśli baw­ią (gru­bi­ańskie żar­ty bywa­ją z rzad­ka zabawne) to budzą jeszcze sil­niejsze poczu­cie zażenowa­nia. Zwierz zła­pał się na tym, że o ile w sali kinowej jest to zażenowanie umi­arkowane o tyle nigdy nie oglą­dał­by fil­mu z przy­jaciół­mi, rodz­iną czy też zapy­tany o jakąś fajną komedię nie pole­cił­by fil­mu. Właśnie ze wzglę­du na ów żenu­ją­cy i dosłowny humor (jeśli bohat­era pająk ukąsił w gen­i­talia to zostaną one pokazane na ekranie co jest w sum­ie zupełnie nie potrzeb­ne), który spraw­ia, że zwierz czuł się nieco skrępowany całym seansem. Zwierz jest co praw­da nieco prud­eryjny (chy­ba z naciskiem na nieco) ale po pros­tu kiedy poziom humoru przekracza pewną granicę zwierz odczuwa coś co amerykanie nazy­wa­ją bard­zo dobrze „sec­ond hand embar­rass­ment” czyli bycie zażenowanym nie tyle samym sobą co kimś innym w tym bohaterem fil­mu. To bard­zo nieprzy­jemne uczu­cie, które może zniszczyć seans (zwłaszcza jeśli jest się w kinie ze zna­jomym, którego zaprowadz­iło się na film). Przy­jem­nie jest oglą­dać film w którym nas­to­lat­ki są naprawdę sym­pa­ty­czne. Tym więk­sza szko­da, że tak częs­to człowiek robi facepalm. Jed­nak to uczu­cie zażenowa­nia spraw­iło, że zwierz zaczął się zas­tanaw­iać – dlaczego kome­die od czynienia dwuz­nacznych aluzji skrę­ciły w kierunku omaw­ia­nia gen­i­tal­iów, sug­estii kazirodzt­wa czy niech­cianych czyn­noś­ci sek­su­al­nych. Kiedy najz­abawniejszą rzeczą na świecie stał się pół sekun­dowy widok czyichś gen­i­tal­iów, zaś każ­da nawet niewin­na sce­na może nagle stać się punk­tem wyjś­cia do obleśnych żartów. Kiedy zupełnie porzu­cono sug­estię na rzecz wale­nia po łbie najprost­szym możli­wym humorem. Zwierz nie musi się bard­zo wysi­lać by dostrzec, że za sukces takiego humoru w ostat­nich lat­ach odpowia­da chy­ba przede wszys­tkim Kac Vegas (oraz podob­ne mu pro­dukc­je), które naprawdę prze­sunęło granice humoru (zwłaszcza Kac Vegas 2). Prob­lem pole­ga na tym, że owo prze­suwanie granic zda­je się dzi­ałać na nieko­rzyść filmów. Wspom­ni­ani Millerowie byli­by doskon­ałą komedią do rodzin­nego oglą­da­nia – serio – tem­at jest w sum­ie dość rodzin­ny, bohaterowie schematy­czni – dokład­nie jak z kina famil­i­jnego i choć prze­myt traw­ki to nie to samo co wakac­je, to mar­i­hua­na jest narko­tykiem fil­mowo oswo­jonym i właś­ci­wie nikt nie trak­tu­je jej poważnie (zwierz nigdy nie zrozu­mi­ał tego kul­tu mar­i­huany w amerykańs­kich kome­di­ach ale może ze wzglę­du na swo­ją niechęć do całego „upalonego” dow­cipu). Tylko, że nikt nie obe­jrzy go z rodz­iną — jest to dokład­nie ten film, który spraw­ia, że w połowie scen chcesz wyjść zro­bić sobie kanap­kę do kuch­ni byle­by tylko nie oglą­dać niek­tórych scen z rodzi­ca­mi. Więcej – poza salą kinową najchęt­niej ten film obe­jrza­ło­by się samemu w poko­ju, mając całkow­itą pewność, że nie zna­jdziemy towarzystwa. Striptease Jen­nifer Anis­ton jest li tylko mar­ketingowym zabiegiem mają­cym zwró­cić uwagę mediów. Była­by to sce­na abso­lut­nie nieznoś­na gdy­by nie drob­ne mrug­nię­cie do widza, ale to jeden z niewielu przy­pad­ków kiedy film syg­nal­izu­je, że zda­je sobie sprawę z poziomu do którego się sam sprowadza. Prze­suwanie granic komedii fil­mowej w stronę coraz bardziej ostrego dow­cipu spraw­ia, że właś­ci­wie obec­nie co raz trud­niej dostać dobrą, niesprośną, nieobleśną komedię, która jed­nocześnie nie była­by famil­i­jną pro­dukcją od której cierp­ną zęby. Nieste­ty wyda­je się, że granice które od pewnego cza­su tes­tu­ją fil­mow­cy (co nam ujdzie na sucho w komedii, co abso­lut­nie nigdy nie przeszło­by w dra­ma­cie) zostały już przekroc­zone. Filmy które teo­re­ty­cznie mają zaskaki­wać ostrym humorem zamieniły się w pro­dukc­je przy­pom­i­na­jące dziecko które nauczyło się brzy­d­kiego słowa i pow­tarza je cały czas w kółko tes­tu­jąc reakc­je rodz­iców. Przy czym wyda­je się, że nie chodzi jedynie o szokowanie ale o najniższą możli­wą lin­ię oporu. Kome­die w sum­ie rzad­ko wychodzą poza teren żar­towa­nia z sek­su i wydala­nia – więk­szość tem­atów, które naprawdę stanow­ią tabu i naprawdę nie moż­na się z nich śmi­ać pozosta­je nien­arus­zona albo led­wie muśnię­ta – bo w sum­ie dziś seks tak naprawdę niko­go nie gorszy, co najwyżej budzi lek­ki nies­mak. Tak więc mamy w sum­ie kome­die, w których przekracza się tylko granice dobrego smaku ale nie szu­ka się nowych „zabawnych niez­abawnych” przestrzeni. Obok tytułowych MIllerów w filmie pojaw­ia­ją się jeszcze prawdzi­wi porząd­ni amerykanie — z ich listy dial­o­gowej wyni­ka, że jeżdżą­cy kam­perem ludzie wszys­tkim opowiada­ją ze szczegóła­mi o swoim życiu intym­nym. I że nikt od bohaterów po widzów nie chce o tym słuchać. O ile w przy­pad­ku Kac Vegas 2 zwierz mógł stwierdz­ić, że tak po pros­tu ma być i nawet po „oczyszcze­niu” fil­mu z nies­macznych dow­cipów niewiele by z niego zostało, o tyle w przy­pad­ku „Millerów” zwierz jest zły, że w sum­ie tym szczeni­ackim popisy­waniem się jakie to dow­ci­pasy może­my wrzu­cić do fabuły zep­su­to całkiem niezłą komedię. I to komedię, w której sporo jest scen naprawdę komicznych wynika­ją­cych z przyjętego założe­nia że prze­my­canie dwóch ton mar­i­huany przez granice uda się bez prob­le­mu jeśli uda się amerykańską rodz­inę z przed­mieść. Zwierz naprawdę nien­aw­idzi zmarnowanych szans a tu zmarnowano szan­sę by zro­bić coś naprawdę śmiesznego. Więcej, zmarnowano szanse by zro­bić coś innego. Bo paradok­sal­nie nakrę­cić dziś komedię gdzie nikt nie mówi non stop o swoim życiu sek­su­al­nym i nie trze­ba oglą­dać niczyich gen­i­tal­iów to znaleźć się w awan­gardzie. Bo takich komedii (które jeszcze był­by śmieszne a nie roman­ty­czne) właś­ci­wie się nie krę­ci, wybier­a­jąc kurs na “kto prze­bi­je Kac Vegas”. Sce­na w namio­cie to doskon­ały przykład prob­le­mu z tym filmem — zaczy­na się bard­zo zabawnie by w pewnym momen­cie spraw­ić, że czu­je­my tylko zażenowanie jak­by reżyser nie wiedzi­ał kiedy się wycofać. Zwierz zas­tanaw­iał się czy nie prze­maw­ia przez niego jak­iś sno­bizm (ostat­nio zwierz dostrze­ga, że od cza­su do cza­su prze­jaw­ia takie zachowa­nia, mimo, że ich nie lubi) ale dochodzi do wniosku, że nie przyłącza się do chóru niezad­owolonych z obniże­nia poziomu dow­cipu dlat­ego, że jest mądrym i wyrafi­nowanym zwierzem. Po pros­tu zwierz zaczy­na się na kome­di­ach nudz­ić i cały czas czu­je się skrępowany. Może to i dziecinne, a może wynika­jące z fak­tu, że zwierz częs­to czu­je się odpowiedzial­ny za dobór filmów jaki oglą­da z inny­mi. Ale praw­da jest taka, że po pros­tu lep­iej oglą­da się film, który na każdym kroku nie epatu­je tym rodza­jem dow­cipu, który a.) nie jest szczegól­nie zabawny b.) znacznie ogranicza potenc­jal­ną wid­own­ię. Przy czym żebyś­cie dobrze zwierza zrozu­mieli – na Miller­ach moż­na w paru miejs­cach się pośmi­ać i zwierz nawet nie widzi przeszkód by pośmi­ać się w miejs­cach gdzie humor krę­ci się wokół krocza. Tylko potem nie za bard­zo wiado­mo co z takim filmem zro­bić, do jakiej szu­flad­ki go włożyć i czy w ogóle komuś pole­cić (przy­na­jm­niej oso­biś­cie). Do tego zwierz zori­en­tował się, że o ile kino dra­maty­czne dosta­je wysok­ie kat­e­gorie wiekowe właś­ci­wie za praw­ie wszys­tko (krew tryska­ją­ca z rany najwięk­szym prze­ci­wnikiem fil­mu dra­maty­cznego jest) o tyle Millerowie funkcjonu­ją sobie spoko­jnie bez żad­nych restryk­cyjnych ograniczeń mimo, że szkodli­wość społecz­na grubego dow­cipu jest w sum­ie więk­sza. Bo bard­zo łat­wo ustaw­ić nam nisko poprzeczkę poczu­cia humoru i potem co raz bardziej ją obniżać. A jest taki poziom od którego niesły­chanie trud­no odbić się w górę. Zwierz nie jest więc zły na Millerów ale na całe Hol­ly­wood. Ale z drugiej strony – czy nie jest to stan, który na pewnym etapie życia towarzyszy każde­mu kto oglą­da filmy? Millerowie nie są win­ni swoich wad, to współczesne kino ich taki­mi stworzyło. Ps: Zwierz nie zaz­naczył tego we wpisie ale abso­lut­nie nie myśli że czy gorzej o widzach którym się taki humor podo­ba – może jest ich nawet więcej niż widzów reagu­ją­cych tak jak zwierz, co nie zmienia fak­tu, że zwierz bard­zo boi się o własne prefer­owane poczu­cie humoru. Ps2: Mysza nie tylko podle pla­giatu­je zwierza ale i go śledzi! Zwierz wpadł na nią wychodząc z kina! No to już zaczy­na być przesada ;) Millenialsi (pokolenie Y), według różnych źródeł, mają być leniwi, zbyt pewni siebie i oczekujący, że wszystko poda im się na tacy. Millenialsi też, z drugiej strony, to podobno pokolenie, które odważnie kroczy przed życie i nie boi się nowych wyzwań. Przeczytaj, jak to z tymi millenialsami naprawdę jest, dowiedz się, kim są i co ich wyróżnia! Millenialsi uwielbiają nowe technologie, ale chętnie też spędzają czas za znajomymi w "realu". Spis treściKim są millenialsi?Co wyróżnia millenialsów?Kim są baby boomersi i pokolenie X? Millenialsi to osoby, które nazywa się też pokoleniem Y. Ale kto tak naprawdę do grupy millenialsów należy? Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta. Łatwiej wyjaśnić genezę terminu "millenialsi" - pochodzi ono od angielskiego "millennium", czyli "tysiąclecie" i, pokrótce, ma określać ludzi urodzonych na przełomie XX i XXI wieku. Kim są millenialsi? Według różnych podziałów, millenialsi to bowiem osoby urodzone między 1976 a 2000 rokiem. A przecież ci pierwsi mogliby być (młodymi) rodzicami tych drugich. Jako pokolenie urodzone między 1977 a 1994 rokiem określa millenialsów amerykański "Newsweek", z kolei "The New York Times" w różnych artykułach nazywał millenialsami ludzi urodzonych od 1976 do 1990 roku lub pomiędzy 1978 a 1998 rokiem. Z kolei dla magazynu "Times" millenialsi to osoby, które przychodziły na świat od 1980 do 2000 roku. I ta ostatnia definicja przyjęła się jako najczęściej powtarzana - millenialsi to pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latków. Mamy nawet millenialsów starszych (tych urodzonych od 1980 do 1989 roku) i młodszych (urodzonych pomiędzy 1990 a 2000 rokiem). Millenialsi to 11 milionów Polaków w wieku od 18 do 38 lat. Co wyróżnia millenialsów? Millenialsi nie wyobrażają sobie życia bez telefonu Bez względu na to, czy millenials jest młody, czy stary, nie ma żadnego problemu z obsługą smartfona czy komputera - ba, on bez Internetu i dostępu do social mediów za długo nie wytrzyma. Pokolenie Y żyje w "globalnej wiosce", nie zna świata, w którym nowe technologie nie były na wyciągnięcie ręki. Z raportu "OMG!, czyli jak mówić do polskich milenialsów", przygotowanego przez Odyseja Public Relations i Mobile Institute wynika, że 66% młodszych i 60% starszych millenialsów na co dzień korzysta ze smartfona. Badanie było wykonane w Polsce, w krajach nordyckich współczynnik ten wynosi 99%. Z kolei w 2016 roku, według danych GlobalWebindex, millenialsi spędzali na smartfonach 3 godziny i 8 minut dziennie. Czytaj też: Sprawdź, czy jesteś FOMO, czyli osobą uzależnioną od informacji Dla millenialsów najważniejsze są przyjaźnie Ze wspominanego wyżej badania "OMG!..." wynika również, że dla pokolenia Y najważniejsza jest przyjaźń - aż 92% z nich wskazuje ją jako swój priorytet. Młoda osoba chętniej spotka się ze znajomymi niż pójdzie na imieniny do cioci. Millenialsi mają też najwięcej przyjaciół na Facebooku wśród wszystkich pokoleń - amerykańska agencja Pew Research obliczyła, że millenials ma na tym profilu społecznościowym średnio 250 znajomych. Z kolei aż 90% użytkowników Instagrama ma mniej niż 35. lat. Warto jednak dodać, że młodzi powoli odchodzą od Facebooka - jak donosił w grudniu 2017 roku "New York Post", aż 35% młodych osób skasowało w krótkim czasie swoje konta na Facebooku, jednak spadki te dotyczą też Instagrama, aplikacji randkowej Tinder, a nawet bardziej politycznego niż rozrywkowego Twittera. Dlaczego tak się dzieje? Millenialsi "mają coraz mniej czasu". Czytaj też: Snapchat - co to za aplikacja? Kim są baby boomersi i pokolenie X? Millenialsi, czy inaczej pokolenie Y, mają swoich poprzedników, którzy również doczekali się osobnych nazw dla swoich generacji: Baby boomersi to najstarsze z omawianych pokoleń - urodzili się pomiędzy 1946 a 1964, czyli w czasie powojennego "baby boomu". To pokolenie, które nie lubi zmieniać miejsca pracy - często chce po prostu przepracować do emerytury na jednym stanowisku w jednej firmie. Baby boomers nie są tak otwarci na dialog z innymi pracownikami, jak pokolenie Y, ale z drugiej strony wyróżnia ich odpowiedzialność, szacunek dla autorytetów. Pokolenie X to z kolei dzieci baby boomersów - osoby urodzone między 1965 a 1979 rokiem. Dobrze radzą sobie w świecie nowych technologii, ale preferują rozmowy telefoniczne bądź face to face. Pokolenie X stanowi połączenie cech swoich starszych i młodszych kolegów: są odpowiedzialni, potrafią kilka lat popracować w jednej firmie, ale z drugiej strony nie boją się zmian, nie mają problemu z dostosowaniem do nowych warunków. Too long? Didn't read Millenialsi wydają się bardzo zabieganym pokoleniem. Lepiej przemawiają do nich wiadomości obrazkowe niż tekst. Są przyzwyczajeni do tego, że informacje otaczają ich z każdej strony i jeśli któraś szybko ich nie zainteresuje, rezygnują z dalszego czytania. To pokolenie "too long, didn't read" (TL;DR), czyli "tekst był za długi? a więc nie przeczytałem/-am". Wiadomość/reklama przeznaczona dla młodego pokolenia powinna od razu przyciągnąć ich uwagę, być oryginalna, kreatywna. Jeśli jest pełna humoru, pozbawiona dygresji (choć mile widziane odwołania do popkultury), kolorowa - tym większa szansa, że spodoba się pokoleniu Y. Czytaj też: Emotikony: co oznaczają i jak wpływają na wysyłane przez nas komunikaty? Millenialsi uważnie robią zakupy Nie są tak przywiązani do marki, jak poprzednie pokolenia - jeśli spodoba im się oferta nowego gracza na rynku, bez obaw zaryzykują i kupią produkt. Uważnie śledzą promocje, oferty producentów. Rzadko przywiązują się do jednej marki - jeśli konkurencja zaproponuje coś lepszego, nie zawahają się skorzystać z jej oferty. Chętnie angażują się też w akcje, dzięki którym kupując konkretną rzecz, mogą wesprzeć szczytny cel. Lubią też zaopatrywać się w produkty mające miano kultowych. Czytaj też: Sexting, czyli wysyłanie gorących SMS-ów Nie tylko komputer Millenialsi lubią spędzać czas przed komputerem i telefonem, ale nie tylko - częściej niż poprzednie pokolenia uprawiają sport (26% starszych i 32,5% młodszych millenialsów ćwiczy co najmniej dwa razy w tygodniu). Millenialsi chętnie też spędzają czas ze znajomymi na mieście - robi tak 34% starszych i 32% młodszych millenialsów. Różnica być może wynika stąd, że starsi częściej samodzielnie zarabiają i dzięki temu są bardziej niezależni. Millenialsi uważają, że dużo im się należy To pokolenie wychowane w przekonaniu, że "cały świat leży u twoich stóp", a "ty jesteś wyjątkowy/-a". Dlatego też millenialsi wychodzą z założenia, że należy im się dobra praca, z elastycznymi godzinami zatrudnienia i możliwością brania urlopu, kiedy zapragną. Najczęściej są dobrze wykształceni, znają języki, są ciekawi świata, nie pamiętają czasów PRL-u. Wychowali się w świecie nieograniczonych możliwości i przy zderzeniu z rzeczywistością, np. po studiach często trudno im się przystosować do nowych warunków. Nie dla nich autorytety Aż 30% amerykańskiego pokolenia Y uważa się za osoby niewierzące, a 50% z nich - za takie, które nie mają określonych poglądów politycznych. Millenialsi nie potrzebują autorytetów i trudno dla nich kimś takim być - nawet szefów w pracy traktują nie jako przełożonych, ale jako pracowników równych sobie, tylko najczęściej posiadających większe doświadczenie. Nie tacy źli, jak ich piszą Magazyn "Time" w 2013 roku napisał o pokoleniu Y, że są leniwi, że to pokolenie "ja, ja, ja", ale jednocześnie "to oni nas uratują". Publikacja wywołała wiele negatywnych komentarzy, pojawiły się głosy broniące młodszego pokolenia. Bo choć rzeczywiście często są wobec siebie bezkrytyczni, mieszkają z rodzicami, wolą nie brać na siebie dużej odpowiedzialności - np. kredytu na mieszkanie, a cały czas je od kogoś wynajmować, to mają też swoje zalety. Millenialsi są zazwyczaj kreatywni, w pracy szukają nie tylko zarobku, ale i możliwości rozwoju. Są w stanie zrezygnować z lepszej pensji, by robić coś ciekawego. Lubią nowe wyzwania, łatwo otwierają się na zmiany. Oczywiście wszelkie podziały charakterów i właściwości ludzkich według daty ich urodzenia to tylko część prawdy. W każdym pokoleniu znajdą się przecież i lenie, i pracusie, i ci, którzy nie boją się zmian, i ci, którzy za nic się na nie nie zdecydują. Czytaj też: Uzależnienie od komputera i gier komputerowych Filmy Millerowie Ocena ogólna: Bardzo zły (-3) Tytuł oryginalnyWe're the MillersData premiery (świat)7 sierpnia 2013Data premiery (Polska)15 sierpnia 2013Rok produkcji2013GatunekKomediaCzas trwania110 minutReżyseria Rawson Marshall ThurberScenariuszSteve Faber, Bob Fisher, Sean Anders, John MorrisObsadaJennifer Aniston, Ed Helms, Emma Roberts, Jason Sudeikes, Nick Offerman, Kathryn Hahn, Molly C. Quinn, Laura-LeighKrajUSA BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo Nieprzyzwoity językPrzemoc / GrozaSeksNagość / NieskromnośćWątki antychrześcijańskieFałszywe doktryny „Drobny” dealer narkotyków Dawid po tym, jak zostaje okradziony z towaru, dostaje od swego szefa propozycję „nie do odrzucenia”. By uniknąć drastycznych konsekwencji, ma dla niego przywieźć z Meksyku kilkaset kilogramów marihuany. By ograniczyć ryzyko ściągnięcia na siebie podejrzeń o nielegalną działalność i w miarę niezauważonym przedostać się do Meksyku i z powrotem do USA, Dawid wpada na specyficzny plan. Otóż, postanawia namówić kilku swych znajomych, by razem z nim udawali przeciętną, normalną, kochającą się amerykańską rodzinę. Sęk w tym, że wszystkie osoby mające wziąć w tym udziałem – delikatnie mówiąc – „nie za bardzo” nadają się do odgrywania takiej roli. Mająca wszak udawać żonę Dawida, Rose to striptizerka; Kenny, który ma wcielić się w jego syna to de facto opuszczony przez swych rodziców młody chłopiec, a Casey grająca nastoletnią córkę jest bezdomną, która uciekła z domu na ulicę i od czasu do czasu pomieszkuje u swych znajomych. Wszystkie te postaci mają zaś od tej pory być normalną amerykańską rodziną Millerów. Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej, gdyby próbować doszukiwać się czegoś dobrego w tym filmie, to można by przede wszystkim wskazać na pewne – nazwijmy to „pro-rodzinne tęsknoty” w nim zawarte. Choć bowiem owszem, w pewnych wątkach i scenach „Millerów” widzimy ironiczne spojrzenie na tradycyjną amerykańską rodzinę, to z drugiej strony koniec końców „Happy Endem” w tej produkcji jest to, że główne postaci w nim występujące w pewien sposób tworzą coś w rodzaju namiastki takiej wspólnoty. I ów „prorodzinny” wątek tego filmu widzimy nie tylko w jego zakończeniu, ale też wcześniej, gdy udający Millerów zaczynają się o siebie troszczyć oraz przejawiać pewne typowe i naturalne dla członków rodziny zachowania i odruchy. Niestety jednak, ów – relatywnie zdrowy – wątek „prorodzinnych tęsknot” został w tym filmie głęboko zanurzony w wyjątkowo wielki kubeł pełnym śmierdzących nieczystości, rozkładających się odpadków i odrażających widoków. Ilość, natężenie i drastyczność obsceniczności, sprośności, wulgarności, nieprzyzwoitości oraz bezwstydu tu zawarta są bowiem zatrważające. Szkoda – bo przy odrobinie pomysłowości, mogła to być całkiem ciekawa komedia z umiarkowanie tradycyjnym, konserwatywnym i prorodzinnym przesłaniem. A tak mamy do czynienia z wyjątkowo plugawym, ohydnym, wstrętnym i bezbożnym tworem. Mirosław Salwowski 17 lutego 2019 14:59 Zdumiewająco porządna komedia, czego zupełnie nie zapowiadał trailer. Minimalna ilość poniżających gagów sprawia, że całość ogląda się naprawdę dobrze. Może nie umierałam ze śmiechu. Ale bawiłam się Millerowie to fałszywa rodzina stworzona na potrzebę bezpiecznego przewiezienia przez meksykańską granicę ogromnej ilości narkotyków. W końcu jaki celnik zatrzyma urokliwą amerykańską rodzinkę z dwójką dzieci, podróżującą na wakacjach wielkim kamperem? A co z tego, że kamper jest po brzegi wyładowany narkotykami? Millerowie ruszają w drogę. A ich tropem pewni niezadowoleni zalewie kloacznego, pseudo komediowego łajna, ta komedia wyróżnia się zdecydowanie. Fakt, nie zabraknie tutaj kilku typowych, poniżających żartów, jak chociażby tarantule wchodząca przez spodnie i gryząca chłopaka w jądra. Ale reszta jest zdumiewająco dobra. Fabuła ani przez chwilę nie przekracza granicy dobrego smaku, nie żeruje na fekaliach czy bezsensownych upadkach, które w tak wielu filmach mają nas rozśmieszyć. Owszem, nie brakuje pewnych schematów, ale rozpatrzone są one tak subtelnie, że naprawdę trudno jest się nie uśmiechnąć. Ukłony dla aktorów, nie tylko wyjątkowo dobrej Aniston, czy doskonałemu Jasonowi Sudeikisowi. Urzeka także młodsze pokolenie, czyli Will Poulter i Emma Roberts. Całość jest śmieszna, urzekająca, a odnajdzie się w niej ten młodszy i ten starszy widz. Idealna komedia rodzinna. Serdecznie, z wielką przyjemnością Czabała

millerowie od ilu lat