Od ilu lat można mieć Skype? Właśnie zakładam Skype'a i wpisałam nawet 1993 rok, a nie chce mi założyć konta. To jaki ja muszę wpisać rok, żeby mieć to konto? To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać
Zobacz 10 odpowiedzi na pytanie: W wieku ilu lat 1 związek ? Systematyczne pobieranie treści, danych lub informacji z tej strony internetowej (web scraping), jak również eksploracja tekstu i danych (TDM) (w tym pobieranie i eksploracyjna analiza danych, indeksowanie stron internetowych, korzystanie z treści lub przeszukiwanie z pobieraniem baz danych), czy to przez roboty, web crawlers
Millerowie - opis filmu. David Burke (Jason Sudeikis) jest pomniejszej klasy dealerem marihuany. Jego klientami są kucharze, matki, ale nie dzieci – ma przecież skrupuły. Co więc mogło pójść źle? Wiele rzeczy. Woląc z oczywistych powodów trzymać się w cieniu, na własnej skórze odczuwa, że żaden dobry uczynek nie uchodzi
Od ilu lat można chodzić na siłownie.? 2012-02-29 13:34:24 Od ilu lat moge iść na siłownie 2013-03-07 15:33:36 Od Ilu lat można chodzić na siłownie ? 2015-12-02 18:08:02
Umowa o dzieło – od ilu lat dziecko ma zdolność do czynności prawnych? Czy aktywny na YouTubie lub TikToku nastolatek ma prawo samodzielnie zawierać umowy na współprace marketingowe? To zależy od jego wieku, bo inne zasady obowiązują dzieci do 13. roku życia, a inne nastolatków w wieku od 13 do 18 lat.
Od ilu lat moge miec konto na OLX i sprzedawać? To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać. 1 ocena Najlepsza odp: 100%. 0. 0. Zobacz 5 odpowiedzi na pytanie: Od ilu lat moge miec konto na OLX i sprzedawać?
r1E5A4h.
Hej Zwierz jest w ciężkiej sytuacji. Był w kinie na filmie, który miejscami go rozbawił a jednocześnie zupełnie mu się nie podobał. Taka sytuacja nie zdarza się często ale zwierz pragnąc zachować się jak szczery (bo przecież jak wszyscy wiemy nieobiektywny) recenzent będzie musi napisać tekst, który właściwie nie stawia zarzutów samemu filmowi co współczesnemu Hollywood. Bo Millerowie nie są odpowiedzialni za wszystkie swoje wady – są po prostu dzieckiem pewnego trendu we współczesnej kinematografii, na którą jeden film nic nie może poradzić. Kto by pomyślał, że do takich refleksji pobudzi zwierza komedia na którą wcale się do kina nie wybierał. Na „Millerów” zwierz dostał bilety od dystrybutora i może dobrze się stało. Dzięki temu ma bowiem powód by pochylić się nad swoimi problemami z współczesną amerykańską komedią. A są to problemy z produkcji na produkcję co raz większe – zwierz określa je na własny użytek „syndromem Kac Vegas”. Zwierz ma bardzo mieszane uczucia — z jednej strony produkcja jest miejscami bardzo zabawna i sympatyczna by potem upaść tak nisko, że zwierz ma ochotę wyjść tyłem z kina. Zacznijmy jednak od tego co najprostsze czyli uwag o tym co się podobało. Millerowie od samego początku nie udają, że są czymś innym niż dość absurdalną komedią ze sporą ilością przekleństw oraz skatologicznego i miejscami niezwykle żenującego humoru. Głównym bohaterem jest lokalny diler narkotyków, który musi przewieść marihuanę przez granicę Meksykańsko –Amerykańską. Ponieważ samotny facet ma większe szanse zostać przeszukanym na przejściu granicznym niż radosna rodzina w samochodzie kempingowym, nasz bohater rekrutuje swoich sąsiadów (uroczego niewinnego chłopaka i sąsiadkę striptizerkę) zbiera z ulicy bezdomną dziewczynę i po chwili wszyscy już udają zgodną amerykańską rodzinę w drodze na wakacje. Pomysł brzmi kretyńsko ale nie jest pozbawiony potencjału. Nasi bohaterowie nie są co prawda najsympatyczniejszą zbieraniną ale bardzo szybko zaczynają wczuwać się w role. Kontrast między rodziną, którą grają a ich prawdziwymi charakterami i wzajemnymi relacjami jest znakomity. W filmie jest też sporo zupełnie zabawnych sytuacji związanych z faktem, że cała banda nieudaczników nie ma żadnego doświadczenia w przemycaniu narkotyków a na dodatek po drodze piętrzą się trudności. Miejscami jest więc autentycznie zabawnie (scena w której bohater opisuje u fryzjera jakiej chce fryzury jest wręcz fantastyczna), a scenariusz jest na tyle sprawnie napisany, że nie ma strasznych przestojów i jest tylko jedna koszmarnie wzruszająca mowa, tłumacząca jakie jest przesłanie tego filmu. Najgorsze jest to, że w filmie jest sporo naprawdę zabawnych scen i wątków, które zostają natychmiast skontrowane najniższym możliwym rodzajem dowcipu, który w większości przypadków jest zupełnie zbędny. Więcej nie jest to nawet źle zagrana komedia – sporo w niej dobrych ról – wyróżnia się zwłaszcza Jason Sudeikis jako główny bohater, który doskonale i nienachalnie balansuje pomiędzy zadowolonym ze swojego życia dilerem narkotykowym a facetem któremu zabawa w rodzinę całkiem się podoba, Jennifer Aniston zwierz nie cierpi (autentycznie to jedna z tych aktorek, do których zwierz czuje głęboką choć zapewne zupełnie irracjonalną niechęć) ale trzeba przyznać, że jej też wyszły dobrze sceny w których striptizerka zamienia się w kurę domową z przedmieść. Zwierzowi najbardziej spodobał się jednak jak zostały napisane „dzieci Millerów”. Teoretycznie mamy tu prosty schemat – buntująca się dziewczyna, która chce tylko uwagi rodziców (Emma Roberts) i przesympatyczny niewinny chłopak (Will Poulter), którego matka wyszła na drinka z przyjacielem jakiś tydzień wcześniej i jeszcze nie wróciła. Zwierz dawno nie widział w filmie sympatycznych nastolatków, które szybko łapią więź ze swoimi nie do końca odpowiedzialnymi opiekunami – nawet jeśli to klisza to ładnie rozegrana i w sumie z dużą sympatią do młodych ludzi, którzy mimo że stoją na pograniczu dorosłości nadal chcą jeszcze jakiejś opieki czy zainteresowania. Ale to nie wszystko – w filmie zdarzają się nawet sceny, których obecność na ekranie mimo, że nie ma sensu (striptiz Aniston ewidentnie wrzucony do fabuły wyłącznie po to by brukowce miały o czym pisać) da się oglądać – głównie dlatego, że reżyser pozwala aktorom przełamać czwartą ścianę (tzn. spojrzeć prosto w kamerę) dając nam znak, że wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, dlaczego dana scena znalazła się w filmie. Przyglądając się roli nieobliczalnego nieco dziwnego bossa narkotykowego zwierz miał wrażenie, że to postać wzięta prosto z Kac Vegas (nawet gra ją aktor z tej serii). Tak więc film ma potencjał by stać się jedną z tych schematycznych, sympatycznych komedii, które ogląda się od czasu do czasu dla poprawy humoru. Problem polega jednak na tym, że co chwila film robi się dość niespodziewanie bardzo wulgarny. Zarówno w warstwie języka jak i poruszanych kwestii schodzi do najniższych możliwych poziomów i robi to nieco z zaskoczenia. To znaczy sceny, które zaczynają się zupełnie normalnie nagle skręcają w kierunku dowcipów, które nawet jeśli bawią (grubiańskie żarty bywają z rzadka zabawne) to budzą jeszcze silniejsze poczucie zażenowania. Zwierz złapał się na tym, że o ile w sali kinowej jest to zażenowanie umiarkowane o tyle nigdy nie oglądałby filmu z przyjaciółmi, rodziną czy też zapytany o jakąś fajną komedię nie poleciłby filmu. Właśnie ze względu na ów żenujący i dosłowny humor (jeśli bohatera pająk ukąsił w genitalia to zostaną one pokazane na ekranie co jest w sumie zupełnie nie potrzebne), który sprawia, że zwierz czuł się nieco skrępowany całym seansem. Zwierz jest co prawda nieco pruderyjny (chyba z naciskiem na nieco) ale po prostu kiedy poziom humoru przekracza pewną granicę zwierz odczuwa coś co amerykanie nazywają bardzo dobrze „second hand embarrassment” czyli bycie zażenowanym nie tyle samym sobą co kimś innym w tym bohaterem filmu. To bardzo nieprzyjemne uczucie, które może zniszczyć seans (zwłaszcza jeśli jest się w kinie ze znajomym, którego zaprowadziło się na film). Przyjemnie jest oglądać film w którym nastolatki są naprawdę sympatyczne. Tym większa szkoda, że tak często człowiek robi facepalm. Jednak to uczucie zażenowania sprawiło, że zwierz zaczął się zastanawiać – dlaczego komedie od czynienia dwuznacznych aluzji skręciły w kierunku omawiania genitaliów, sugestii kazirodztwa czy niechcianych czynności seksualnych. Kiedy najzabawniejszą rzeczą na świecie stał się pół sekundowy widok czyichś genitaliów, zaś każda nawet niewinna scena może nagle stać się punktem wyjścia do obleśnych żartów. Kiedy zupełnie porzucono sugestię na rzecz walenia po łbie najprostszym możliwym humorem. Zwierz nie musi się bardzo wysilać by dostrzec, że za sukces takiego humoru w ostatnich latach odpowiada chyba przede wszystkim Kac Vegas (oraz podobne mu produkcje), które naprawdę przesunęło granice humoru (zwłaszcza Kac Vegas 2). Problem polega na tym, że owo przesuwanie granic zdaje się działać na niekorzyść filmów. Wspomniani Millerowie byliby doskonałą komedią do rodzinnego oglądania – serio – temat jest w sumie dość rodzinny, bohaterowie schematyczni – dokładnie jak z kina familijnego i choć przemyt trawki to nie to samo co wakacje, to marihuana jest narkotykiem filmowo oswojonym i właściwie nikt nie traktuje jej poważnie (zwierz nigdy nie zrozumiał tego kultu marihuany w amerykańskich komediach ale może ze względu na swoją niechęć do całego „upalonego” dowcipu). Tylko, że nikt nie obejrzy go z rodziną — jest to dokładnie ten film, który sprawia, że w połowie scen chcesz wyjść zrobić sobie kanapkę do kuchni byleby tylko nie oglądać niektórych scen z rodzicami. Więcej – poza salą kinową najchętniej ten film obejrzałoby się samemu w pokoju, mając całkowitą pewność, że nie znajdziemy towarzystwa. Striptease Jennifer Aniston jest li tylko marketingowym zabiegiem mającym zwrócić uwagę mediów. Byłaby to scena absolutnie nieznośna gdyby nie drobne mrugnięcie do widza, ale to jeden z niewielu przypadków kiedy film sygnalizuje, że zdaje sobie sprawę z poziomu do którego się sam sprowadza. Przesuwanie granic komedii filmowej w stronę coraz bardziej ostrego dowcipu sprawia, że właściwie obecnie co raz trudniej dostać dobrą, niesprośną, nieobleśną komedię, która jednocześnie nie byłaby familijną produkcją od której cierpną zęby. Niestety wydaje się, że granice które od pewnego czasu testują filmowcy (co nam ujdzie na sucho w komedii, co absolutnie nigdy nie przeszłoby w dramacie) zostały już przekroczone. Filmy które teoretycznie mają zaskakiwać ostrym humorem zamieniły się w produkcje przypominające dziecko które nauczyło się brzydkiego słowa i powtarza je cały czas w kółko testując reakcje rodziców. Przy czym wydaje się, że nie chodzi jedynie o szokowanie ale o najniższą możliwą linię oporu. Komedie w sumie rzadko wychodzą poza teren żartowania z seksu i wydalania – większość tematów, które naprawdę stanowią tabu i naprawdę nie można się z nich śmiać pozostaje nienaruszona albo ledwie muśnięta – bo w sumie dziś seks tak naprawdę nikogo nie gorszy, co najwyżej budzi lekki niesmak. Tak więc mamy w sumie komedie, w których przekracza się tylko granice dobrego smaku ale nie szuka się nowych „zabawnych niezabawnych” przestrzeni. Obok tytułowych MIllerów w filmie pojawiają się jeszcze prawdziwi porządni amerykanie — z ich listy dialogowej wynika, że jeżdżący kamperem ludzie wszystkim opowiadają ze szczegółami o swoim życiu intymnym. I że nikt od bohaterów po widzów nie chce o tym słuchać. O ile w przypadku Kac Vegas 2 zwierz mógł stwierdzić, że tak po prostu ma być i nawet po „oczyszczeniu” filmu z niesmacznych dowcipów niewiele by z niego zostało, o tyle w przypadku „Millerów” zwierz jest zły, że w sumie tym szczeniackim popisywaniem się jakie to dowcipasy możemy wrzucić do fabuły zepsuto całkiem niezłą komedię. I to komedię, w której sporo jest scen naprawdę komicznych wynikających z przyjętego założenia że przemycanie dwóch ton marihuany przez granice uda się bez problemu jeśli uda się amerykańską rodzinę z przedmieść. Zwierz naprawdę nienawidzi zmarnowanych szans a tu zmarnowano szansę by zrobić coś naprawdę śmiesznego. Więcej, zmarnowano szanse by zrobić coś innego. Bo paradoksalnie nakręcić dziś komedię gdzie nikt nie mówi non stop o swoim życiu seksualnym i nie trzeba oglądać niczyich genitaliów to znaleźć się w awangardzie. Bo takich komedii (które jeszcze byłby śmieszne a nie romantyczne) właściwie się nie kręci, wybierając kurs na “kto przebije Kac Vegas”. Scena w namiocie to doskonały przykład problemu z tym filmem — zaczyna się bardzo zabawnie by w pewnym momencie sprawić, że czujemy tylko zażenowanie jakby reżyser nie wiedział kiedy się wycofać. Zwierz zastanawiał się czy nie przemawia przez niego jakiś snobizm (ostatnio zwierz dostrzega, że od czasu do czasu przejawia takie zachowania, mimo, że ich nie lubi) ale dochodzi do wniosku, że nie przyłącza się do chóru niezadowolonych z obniżenia poziomu dowcipu dlatego, że jest mądrym i wyrafinowanym zwierzem. Po prostu zwierz zaczyna się na komediach nudzić i cały czas czuje się skrępowany. Może to i dziecinne, a może wynikające z faktu, że zwierz często czuje się odpowiedzialny za dobór filmów jaki ogląda z innymi. Ale prawda jest taka, że po prostu lepiej ogląda się film, który na każdym kroku nie epatuje tym rodzajem dowcipu, który a.) nie jest szczególnie zabawny b.) znacznie ogranicza potencjalną widownię. Przy czym żebyście dobrze zwierza zrozumieli – na Millerach można w paru miejscach się pośmiać i zwierz nawet nie widzi przeszkód by pośmiać się w miejscach gdzie humor kręci się wokół krocza. Tylko potem nie za bardzo wiadomo co z takim filmem zrobić, do jakiej szufladki go włożyć i czy w ogóle komuś polecić (przynajmniej osobiście). Do tego zwierz zorientował się, że o ile kino dramatyczne dostaje wysokie kategorie wiekowe właściwie za prawie wszystko (krew tryskająca z rany największym przeciwnikiem filmu dramatycznego jest) o tyle Millerowie funkcjonują sobie spokojnie bez żadnych restrykcyjnych ograniczeń mimo, że szkodliwość społeczna grubego dowcipu jest w sumie większa. Bo bardzo łatwo ustawić nam nisko poprzeczkę poczucia humoru i potem co raz bardziej ją obniżać. A jest taki poziom od którego niesłychanie trudno odbić się w górę. Zwierz nie jest więc zły na Millerów ale na całe Hollywood. Ale z drugiej strony – czy nie jest to stan, który na pewnym etapie życia towarzyszy każdemu kto ogląda filmy? Millerowie nie są winni swoich wad, to współczesne kino ich takimi stworzyło. Ps: Zwierz nie zaznaczył tego we wpisie ale absolutnie nie myśli że czy gorzej o widzach którym się taki humor podoba – może jest ich nawet więcej niż widzów reagujących tak jak zwierz, co nie zmienia faktu, że zwierz bardzo boi się o własne preferowane poczucie humoru. Ps2: Mysza nie tylko podle plagiatuje zwierza ale i go śledzi! Zwierz wpadł na nią wychodząc z kina! No to już zaczyna być przesada ;)
Millenialsi (pokolenie Y), według różnych źródeł, mają być leniwi, zbyt pewni siebie i oczekujący, że wszystko poda im się na tacy. Millenialsi też, z drugiej strony, to podobno pokolenie, które odważnie kroczy przed życie i nie boi się nowych wyzwań. Przeczytaj, jak to z tymi millenialsami naprawdę jest, dowiedz się, kim są i co ich wyróżnia! Millenialsi uwielbiają nowe technologie, ale chętnie też spędzają czas za znajomymi w "realu". Spis treściKim są millenialsi?Co wyróżnia millenialsów?Kim są baby boomersi i pokolenie X? Millenialsi to osoby, które nazywa się też pokoleniem Y. Ale kto tak naprawdę do grupy millenialsów należy? Odpowiedź na to pytanie nie jest taka prosta. Łatwiej wyjaśnić genezę terminu "millenialsi" - pochodzi ono od angielskiego "millennium", czyli "tysiąclecie" i, pokrótce, ma określać ludzi urodzonych na przełomie XX i XXI wieku. Kim są millenialsi? Według różnych podziałów, millenialsi to bowiem osoby urodzone między 1976 a 2000 rokiem. A przecież ci pierwsi mogliby być (młodymi) rodzicami tych drugich. Jako pokolenie urodzone między 1977 a 1994 rokiem określa millenialsów amerykański "Newsweek", z kolei "The New York Times" w różnych artykułach nazywał millenialsami ludzi urodzonych od 1976 do 1990 roku lub pomiędzy 1978 a 1998 rokiem. Z kolei dla magazynu "Times" millenialsi to osoby, które przychodziły na świat od 1980 do 2000 roku. I ta ostatnia definicja przyjęła się jako najczęściej powtarzana - millenialsi to pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latków. Mamy nawet millenialsów starszych (tych urodzonych od 1980 do 1989 roku) i młodszych (urodzonych pomiędzy 1990 a 2000 rokiem). Millenialsi to 11 milionów Polaków w wieku od 18 do 38 lat. Co wyróżnia millenialsów? Millenialsi nie wyobrażają sobie życia bez telefonu Bez względu na to, czy millenials jest młody, czy stary, nie ma żadnego problemu z obsługą smartfona czy komputera - ba, on bez Internetu i dostępu do social mediów za długo nie wytrzyma. Pokolenie Y żyje w "globalnej wiosce", nie zna świata, w którym nowe technologie nie były na wyciągnięcie ręki. Z raportu "OMG!, czyli jak mówić do polskich milenialsów", przygotowanego przez Odyseja Public Relations i Mobile Institute wynika, że 66% młodszych i 60% starszych millenialsów na co dzień korzysta ze smartfona. Badanie było wykonane w Polsce, w krajach nordyckich współczynnik ten wynosi 99%. Z kolei w 2016 roku, według danych GlobalWebindex, millenialsi spędzali na smartfonach 3 godziny i 8 minut dziennie. Czytaj też: Sprawdź, czy jesteś FOMO, czyli osobą uzależnioną od informacji Dla millenialsów najważniejsze są przyjaźnie Ze wspominanego wyżej badania "OMG!..." wynika również, że dla pokolenia Y najważniejsza jest przyjaźń - aż 92% z nich wskazuje ją jako swój priorytet. Młoda osoba chętniej spotka się ze znajomymi niż pójdzie na imieniny do cioci. Millenialsi mają też najwięcej przyjaciół na Facebooku wśród wszystkich pokoleń - amerykańska agencja Pew Research obliczyła, że millenials ma na tym profilu społecznościowym średnio 250 znajomych. Z kolei aż 90% użytkowników Instagrama ma mniej niż 35. lat. Warto jednak dodać, że młodzi powoli odchodzą od Facebooka - jak donosił w grudniu 2017 roku "New York Post", aż 35% młodych osób skasowało w krótkim czasie swoje konta na Facebooku, jednak spadki te dotyczą też Instagrama, aplikacji randkowej Tinder, a nawet bardziej politycznego niż rozrywkowego Twittera. Dlaczego tak się dzieje? Millenialsi "mają coraz mniej czasu". Czytaj też: Snapchat - co to za aplikacja? Kim są baby boomersi i pokolenie X? Millenialsi, czy inaczej pokolenie Y, mają swoich poprzedników, którzy również doczekali się osobnych nazw dla swoich generacji: Baby boomersi to najstarsze z omawianych pokoleń - urodzili się pomiędzy 1946 a 1964, czyli w czasie powojennego "baby boomu". To pokolenie, które nie lubi zmieniać miejsca pracy - często chce po prostu przepracować do emerytury na jednym stanowisku w jednej firmie. Baby boomers nie są tak otwarci na dialog z innymi pracownikami, jak pokolenie Y, ale z drugiej strony wyróżnia ich odpowiedzialność, szacunek dla autorytetów. Pokolenie X to z kolei dzieci baby boomersów - osoby urodzone między 1965 a 1979 rokiem. Dobrze radzą sobie w świecie nowych technologii, ale preferują rozmowy telefoniczne bądź face to face. Pokolenie X stanowi połączenie cech swoich starszych i młodszych kolegów: są odpowiedzialni, potrafią kilka lat popracować w jednej firmie, ale z drugiej strony nie boją się zmian, nie mają problemu z dostosowaniem do nowych warunków. Too long? Didn't read Millenialsi wydają się bardzo zabieganym pokoleniem. Lepiej przemawiają do nich wiadomości obrazkowe niż tekst. Są przyzwyczajeni do tego, że informacje otaczają ich z każdej strony i jeśli któraś szybko ich nie zainteresuje, rezygnują z dalszego czytania. To pokolenie "too long, didn't read" (TL;DR), czyli "tekst był za długi? a więc nie przeczytałem/-am". Wiadomość/reklama przeznaczona dla młodego pokolenia powinna od razu przyciągnąć ich uwagę, być oryginalna, kreatywna. Jeśli jest pełna humoru, pozbawiona dygresji (choć mile widziane odwołania do popkultury), kolorowa - tym większa szansa, że spodoba się pokoleniu Y. Czytaj też: Emotikony: co oznaczają i jak wpływają na wysyłane przez nas komunikaty? Millenialsi uważnie robią zakupy Nie są tak przywiązani do marki, jak poprzednie pokolenia - jeśli spodoba im się oferta nowego gracza na rynku, bez obaw zaryzykują i kupią produkt. Uważnie śledzą promocje, oferty producentów. Rzadko przywiązują się do jednej marki - jeśli konkurencja zaproponuje coś lepszego, nie zawahają się skorzystać z jej oferty. Chętnie angażują się też w akcje, dzięki którym kupując konkretną rzecz, mogą wesprzeć szczytny cel. Lubią też zaopatrywać się w produkty mające miano kultowych. Czytaj też: Sexting, czyli wysyłanie gorących SMS-ów Nie tylko komputer Millenialsi lubią spędzać czas przed komputerem i telefonem, ale nie tylko - częściej niż poprzednie pokolenia uprawiają sport (26% starszych i 32,5% młodszych millenialsów ćwiczy co najmniej dwa razy w tygodniu). Millenialsi chętnie też spędzają czas ze znajomymi na mieście - robi tak 34% starszych i 32% młodszych millenialsów. Różnica być może wynika stąd, że starsi częściej samodzielnie zarabiają i dzięki temu są bardziej niezależni. Millenialsi uważają, że dużo im się należy To pokolenie wychowane w przekonaniu, że "cały świat leży u twoich stóp", a "ty jesteś wyjątkowy/-a". Dlatego też millenialsi wychodzą z założenia, że należy im się dobra praca, z elastycznymi godzinami zatrudnienia i możliwością brania urlopu, kiedy zapragną. Najczęściej są dobrze wykształceni, znają języki, są ciekawi świata, nie pamiętają czasów PRL-u. Wychowali się w świecie nieograniczonych możliwości i przy zderzeniu z rzeczywistością, np. po studiach często trudno im się przystosować do nowych warunków. Nie dla nich autorytety Aż 30% amerykańskiego pokolenia Y uważa się za osoby niewierzące, a 50% z nich - za takie, które nie mają określonych poglądów politycznych. Millenialsi nie potrzebują autorytetów i trudno dla nich kimś takim być - nawet szefów w pracy traktują nie jako przełożonych, ale jako pracowników równych sobie, tylko najczęściej posiadających większe doświadczenie. Nie tacy źli, jak ich piszą Magazyn "Time" w 2013 roku napisał o pokoleniu Y, że są leniwi, że to pokolenie "ja, ja, ja", ale jednocześnie "to oni nas uratują". Publikacja wywołała wiele negatywnych komentarzy, pojawiły się głosy broniące młodszego pokolenia. Bo choć rzeczywiście często są wobec siebie bezkrytyczni, mieszkają z rodzicami, wolą nie brać na siebie dużej odpowiedzialności - np. kredytu na mieszkanie, a cały czas je od kogoś wynajmować, to mają też swoje zalety. Millenialsi są zazwyczaj kreatywni, w pracy szukają nie tylko zarobku, ale i możliwości rozwoju. Są w stanie zrezygnować z lepszej pensji, by robić coś ciekawego. Lubią nowe wyzwania, łatwo otwierają się na zmiany. Oczywiście wszelkie podziały charakterów i właściwości ludzkich według daty ich urodzenia to tylko część prawdy. W każdym pokoleniu znajdą się przecież i lenie, i pracusie, i ci, którzy nie boją się zmian, i ci, którzy za nic się na nie nie zdecydują. Czytaj też: Uzależnienie od komputera i gier komputerowych
Filmy Millerowie Ocena ogólna: Bardzo zły (-3) Tytuł oryginalnyWe're the MillersData premiery (świat)7 sierpnia 2013Data premiery (Polska)15 sierpnia 2013Rok produkcji2013GatunekKomediaCzas trwania110 minutReżyseria Rawson Marshall ThurberScenariuszSteve Faber, Bob Fisher, Sean Anders, John MorrisObsadaJennifer Aniston, Ed Helms, Emma Roberts, Jason Sudeikes, Nick Offerman, Kathryn Hahn, Molly C. Quinn, Laura-LeighKrajUSA BrakNiewieleUmiarkowanieDużoBardzo dużo Nieprzyzwoity językPrzemoc / GrozaSeksNagość / NieskromnośćWątki antychrześcijańskieFałszywe doktryny „Drobny” dealer narkotyków Dawid po tym, jak zostaje okradziony z towaru, dostaje od swego szefa propozycję „nie do odrzucenia”. By uniknąć drastycznych konsekwencji, ma dla niego przywieźć z Meksyku kilkaset kilogramów marihuany. By ograniczyć ryzyko ściągnięcia na siebie podejrzeń o nielegalną działalność i w miarę niezauważonym przedostać się do Meksyku i z powrotem do USA, Dawid wpada na specyficzny plan. Otóż, postanawia namówić kilku swych znajomych, by razem z nim udawali przeciętną, normalną, kochającą się amerykańską rodzinę. Sęk w tym, że wszystkie osoby mające wziąć w tym udziałem – delikatnie mówiąc – „nie za bardzo” nadają się do odgrywania takiej roli. Mająca wszak udawać żonę Dawida, Rose to striptizerka; Kenny, który ma wcielić się w jego syna to de facto opuszczony przez swych rodziców młody chłopiec, a Casey grająca nastoletnią córkę jest bezdomną, która uciekła z domu na ulicę i od czasu do czasu pomieszkuje u swych znajomych. Wszystkie te postaci mają zaś od tej pory być normalną amerykańską rodziną Millerów. Na płaszczyźnie etycznej i światopoglądowej, gdyby próbować doszukiwać się czegoś dobrego w tym filmie, to można by przede wszystkim wskazać na pewne – nazwijmy to „pro-rodzinne tęsknoty” w nim zawarte. Choć bowiem owszem, w pewnych wątkach i scenach „Millerów” widzimy ironiczne spojrzenie na tradycyjną amerykańską rodzinę, to z drugiej strony koniec końców „Happy Endem” w tej produkcji jest to, że główne postaci w nim występujące w pewien sposób tworzą coś w rodzaju namiastki takiej wspólnoty. I ów „prorodzinny” wątek tego filmu widzimy nie tylko w jego zakończeniu, ale też wcześniej, gdy udający Millerów zaczynają się o siebie troszczyć oraz przejawiać pewne typowe i naturalne dla członków rodziny zachowania i odruchy. Niestety jednak, ów – relatywnie zdrowy – wątek „prorodzinnych tęsknot” został w tym filmie głęboko zanurzony w wyjątkowo wielki kubeł pełnym śmierdzących nieczystości, rozkładających się odpadków i odrażających widoków. Ilość, natężenie i drastyczność obsceniczności, sprośności, wulgarności, nieprzyzwoitości oraz bezwstydu tu zawarta są bowiem zatrważające. Szkoda – bo przy odrobinie pomysłowości, mogła to być całkiem ciekawa komedia z umiarkowanie tradycyjnym, konserwatywnym i prorodzinnym przesłaniem. A tak mamy do czynienia z wyjątkowo plugawym, ohydnym, wstrętnym i bezbożnym tworem. Mirosław Salwowski 17 lutego 2019 14:59
Zdumiewająco porządna komedia, czego zupełnie nie zapowiadał trailer. Minimalna ilość poniżających gagów sprawia, że całość ogląda się naprawdę dobrze. Może nie umierałam ze śmiechu. Ale bawiłam się Millerowie to fałszywa rodzina stworzona na potrzebę bezpiecznego przewiezienia przez meksykańską granicę ogromnej ilości narkotyków. W końcu jaki celnik zatrzyma urokliwą amerykańską rodzinkę z dwójką dzieci, podróżującą na wakacjach wielkim kamperem? A co z tego, że kamper jest po brzegi wyładowany narkotykami? Millerowie ruszają w drogę. A ich tropem pewni niezadowoleni zalewie kloacznego, pseudo komediowego łajna, ta komedia wyróżnia się zdecydowanie. Fakt, nie zabraknie tutaj kilku typowych, poniżających żartów, jak chociażby tarantule wchodząca przez spodnie i gryząca chłopaka w jądra. Ale reszta jest zdumiewająco dobra. Fabuła ani przez chwilę nie przekracza granicy dobrego smaku, nie żeruje na fekaliach czy bezsensownych upadkach, które w tak wielu filmach mają nas rozśmieszyć. Owszem, nie brakuje pewnych schematów, ale rozpatrzone są one tak subtelnie, że naprawdę trudno jest się nie uśmiechnąć. Ukłony dla aktorów, nie tylko wyjątkowo dobrej Aniston, czy doskonałemu Jasonowi Sudeikisowi. Urzeka także młodsze pokolenie, czyli Will Poulter i Emma Roberts. Całość jest śmieszna, urzekająca, a odnajdzie się w niej ten młodszy i ten starszy widz. Idealna komedia rodzinna. Serdecznie, z wielką przyjemnością Czabała
millerowie od ilu lat